Uciszone serce
Gdy byłem uczniem w szkole średniej w Krakowie, w drodze do szkoły mijałem wiele kościołów, ale zauroczyła mnie uśmiechnięta Pani Różańca z bazyliki dominikańskiej. Rano służyłem do Mszy świętej, a wieczorem biegłem na różaniec. Gdy wracałem zmęczony ze szkoły, bazylika zapraszała mnie swoim cichym chłodem. Pięć dziesiątków różańca przywracało sercu ciszę, ukojenie i poczucie dobrze wykorzystanego czasu. A potem Pani Różańca „uśmiechnęła się” i zaprosiła do różańcowego zakonu.
Nowicjat, studia – wszystko szło według ustalonej kolejności. Nadeszła pora święceń. Obudzony nagle na nocne czuwanie przed święceniami, uświadomiłem sobie, że jest to moja osobista decyzja. Przeraziłem się. Uratował mnie znowu różaniec. Ojciec magister otworzył tabernakulum. Odmawiał razem z nami, kandydatami do święceń, tajemnice radosne. Czułem, jak z każdą tajemnicą opada lęk, a serce powoli zostaje uciszone. Przyszły mi na pamięć słowa jednego z ojców profesorów: „Pan Bóg nie daje łask na zapas. Daje tyle, ile potrzeba na teraz”. Nie warto zatem zbytnio martwić się. Przy czwartej tajemnicy ofiarowania wróciła decyzja przyjęcia święceń
dodane na fotoforum: